wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 6

Hotel Victoria, Santa Marta, 28 czerwca 2010

Erica siedziała na jednym z foteli w lobby hotelowym. Już niebawem zacznie się mój teatrzyk, pomyślała patrząc na zegarek. Była trochę zdenerwowana. Przecież coś mogło nie pójść po myśli. A jeśli ten cały Martin, teraz mój brat, odkryje, że ja to nie Roxana? Od razu odrzuciła tą myśl. Musi się udać. Nie ma innej opcji, pomyślała dodając sobie odwagi. Rozejrzała się dyskretnie. Wiele miejsc było zajętych. Wśród niektórych osób bez trudu rozpoznała policjantów w kamuflażu. Spojrzała na recepcję, gdzie za kontuarem stał wysoki, przystojny mężczyzna. W innym wypadku na pewno wdała by się z nim w niezobowiązującą rozmowę i próbowała by go poderwać, ale nie teraz. Teraz była Roxaną, a ona nigdy tak nie postępowała. Była niewinną, troszkę nieśmiałą osobą i Erica musiała się przystosować do jej stylu życia. Mam nadzieję, że jakoś to wszystko przetrwam, pomyślała.
W tej chwili ujrzała trzech mężczyzn wchodzących do holu i kierujących się w jej stronę. Dwóch z nich było ubranych w eleganckie garnitury, a ich twarze zdobiły czarne, przeciwsłoneczne okulary. Trzeci z nich uśmiechnął się lekko na niej widok. Natychmiast przypomniała sobie jego twarz. Mężczyzna miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy i szare oczy. To był Martin Romero, brat Roxany, a od teraz jej.
Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem i wstała kiedy do niej podszedł.
Witaj siostrzyczko – odrzekł całując ją w policzek i przytulając do siebie.
Dziewczyna czuła silny zapach jego wody kolońskiej. W pierwszej chwili mężczyzna zrobił na niej naprawdę miłe wrażenie. Gdyby wiedziała, nigdy by nie przypuszczała, że należy do mafii. Nie był ubrany jak pozostali mężczyźni, tylko bardziej na luzie. Miał na sobie czarną koszulkę i jeansy, co sprawiało, że wyglądał na dość miłego i sympatycznego chłopaka. To na pewno dla zmyłki, stwierdziła w duchu.
Cześć – odparła swobodnie, starając się aby jej głos nie drżał ze zdenerwowania.
Pięknie wyglądasz, jak zawsze. – Odsunął się od niej i obejrzał od stóp do głów. – Jesteś tak opalona, jak czekoladka. – Roześmiał się.
Pogoda mi służyła.
Opowiesz wszystko w samolocie. Będziemy mieli mnóstwo czasu. – Objął ją w pasie i poprowadził w kierunku wyjścia.
W tym czasie, jego ludzie zabrali bagaże dziewczyny do stojącej na zewnątrz taksówki. Kiedy Erica wsiadła do samochodu cicho westchnęła. Udało się, pomyślała. Nic się nie zorientował. Oby inni też nic nie dostrzegli. Zastanawiała się jak to dalej się potoczy, na razie szło jej świetnie. Najtrudniejsze zadanie czekało ją kiedy dotrze do domu. Wtedy pozna całą rodzinę, w tym swojego ojca. Nie wiedząc czemu bała się tego spotkania. Odwagi, powiedziała do siebie w myślach.


d


Bogota, Kolumbia, 28 czerwca 2010

Przez całą drogę z lotniska do domu, Martin nie odzywał się nawet słowem do siostry. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Ciągle odbierał jakieś tajemnicze telefony i mówił przyciszonym głosem. Erica udawała, że przegląda jakieś kolorowe czasopismo, a tak naprawdę przysłuchiwała się rozmowie. Nic z niej nie zrozumiała, bo chłopak mówił jakimiś skrótami, a nie pełnymi zdaniami. Widocznie rozmówca wiedział o co chodzi, pomyślała odkładając gazetę. Spojrzała za okno. Już blisko, niedługo będę w domu.
Dom! Co to takiego dom? Dom to bezpieczny azyl. Miejsce gdzie człowiek czuje się kochany. Erica dawno nie wiedziała co to za pojęcie. Zniknęło wraz ze śmiercią jej matki, ukochanej przyjaciółki, która przez te wszystkie lata była dla niej oparciem. A teraz kiedy już jej nie ma, dziewczyna nie miała domu w duchowym znaczeniu. Była sama i nie pozwalała się nikomu do siebie zbliżyć. Nie chciała, żeby ktoś ją zostawił tak jak jej mamę. Francesca de Marco nigdy nie opowiadała o ojcu. Mówiła, że nie żyje, ale Erica nigdy w to nie wierzyła. To na pewno jakiś drań, myślała. Zdecydowała wtedy nigdy już więcej o niego nie pytać.
Samochód gwałtownie skręcił i to wyrwało Ericę z zadumy. Co za wariat, pomyślała trzymając się mocno fotela. Jeszcze zeszłabym na zawał. Spojrzała za okno. Oczy o mało co jej nie wyszły z orbit. Ta dzielnica była luksusowa. Wokół same kilkupiętrowe wille otoczone mosiężnymi bramami, broniącymi wejścia niepożądanych gości. Opanowała się i postanowiła nie przyglądać się zbyt mocno. Przecież Roxana Romero mieszkała tu niemal od dzieciństwa i doskonale znała te tereny. Udawała znudzoną i znużoną, ale z ciekawością przyglądała się domom. Wielokrotnie widywała takie, kiedy dostawała zlecenie na jego obrobienie. Auto zatrzymało się na chwilę, więc dziewczyna wyjrzała przez szybę. Zobaczyła w oddali piękną, ogromną willę w kolorze kości słoniowej. Samochód ruszył, więc mogła wszystkiemu się przyglądać. Mijali wielkie drzewa rosnące wokół wybrukowanej alei, którą jechali. Czuła lekkie wibrowanie pojazdu. W końcu stanęli, a drzwi od jej strony otworzyły się. Erica pamiętając wszystko czego się nauczyła z gracją wysiadła z auta. To co zobaczyła wprawiło ją w zachwyt. Z daleka dom nie wydawał się jej taki duży, dopiero teraz zobaczyła jego ogrom. To pałac, pomyślała patrząc na wielopiętrową rezydencję z ogromnymi oknami i balkonami. Chciała przyjrzeć się dokładniej, ale nie mogła. Będę jeszcze miała okazję!
Witaj w domu, siostra!
Martin pojawił się obok niej i poprowadził ją w kierunku drzwi frontowych, które jak na zawołanie się otworzyły. Powoli weszli do imponującego holu. Erica jeszcze nigdy w swoim życiu nie była w takim domu. Wiedziała, że Lorenzo Romero był bogaty dzięki swoim nielegalnym interesom, ale nie widziała, że aż tak. Z każdego kąta krzyczały pieniądze, ogromne pieniądze. Z takiego widoku aż zakręciło jej się w głowie i upadła by gdyby, nie brat, który ją przytrzymał.
Co ci jest?
Nic – odparła, lekko się do niego uśmiechając. – Jestem zmęczona.
W tej chwili usłyszała kroki i cichy szelest. Po krętych schodach schodziła wyjątkowo piękna, rudowłosa kobieta ubrana w jedwabną, zieloną sukienkę. Ten kolor jeszcze bardziej odzwierciedlał jej wyjątkową urodę. Erica nigdy jeszcze nie widziała tak pięknej kobiety. Z jej twarzy emanowało ciepło i serdeczność. To na pewno Adriana, moja macocha, pomyślała przypominając sobie jej twarz z fotografii.
Roxano, nareszcie jesteś w domu. – Adriana serdecznie uściskała ją na powitanie. Dziewczyna mimo że nie znała tej kobiety od razu poczuła do niej sympatię. Jej powitanie nie było udawane i fałszywe. Wręcz przeciwnie, było ono szczere. Zawód, który dotychczas uprawiała wymagał znajomości ludzkiej psychiki i wiedziała, że to osoba życzliwa i miła. Przekonało ją o tym powitanie. Która macocha przywitałaby tak serdecznie swoją pasierbicę? Adriana puściła Ericę i przyjrzała się jej uważnie. – Wspaniale wyglądasz w tej opaleniźnie. Ach, też bym sobie pojechała na takie wakacje – westchnęła cicho.
Co stoi na przeszkodzie? – zapytała Erica z lekkim uśmiechem na twarzy.
Wiesz przecież, że nie mogę. Niedługo zbliża się bal charytatywny na rzecz sierot. Zapomniałaś?
No tak. – Erica trzepnęła się w głowę. Musiała wiarygodnie wypaść. – To przez te wakacje. Wyleciało mi z głowy.
Adriana uśmiechnęła się serdecznie, wzięła dziewczynę pod rękę i poprowadziła ją w stroną salonu.
Bardzo mi ciebie brakowało, kochanie. Chodź, musisz mi opowiedzieć jak spędziłaś ten czas.
Dziewczyna na te miłe słowa poczuła się wspaniale. Teraz już wiedziała, że się nie pomyliła co do kobiety. To naprawdę bardzo miła osoba, pomyślała. Tylko co ona robi w takim domu? Gdy miały usiąść na kanapie obitej śnieżnobiałym płótnem, usłyszeli głośne kroki za plecami i czyjś władczy ton.
Nie tak szybko!
Erica szybko się odwróciła wyswobadzając się z uścisku Adriany. Ujrzała wysokiego, dość przystojnego mężczyznę o świdrującym wzroku od którego poczuła ciarki na plecach. To na pewno mój ukochany tatuś, pomyślała ironicznie. Lorenzo cały czas patrzył na dziewczynę ze zmarszczonym czołem, na którym pojawiły się dwie poprzeczne bruzdy.
Musimy porozmawiać, czekam w swoim gabinecie! – powiedział lodowatym tonem, a potem zniknął.
Dziewczyna wiedziała, że nie ma co się jemu sprzeciwiać. Powiedział to takim głosem i tonem. Chcąc wczuć się dobrze w swoją rolę posmutniała, żeby pokazać, że było jej przykro jak ojciec ją potraktował.
Wybacz mu. – Poczuła na swoim ramieniu rękę macochy. – Martwił się jak tylko pokazałam mu artykuł w gazecie.
Ericę zmroziły jej słowa, jednak nie dała tego po sobie poznać.
Jaki artykuł? – spytała odwracając się do niej.
Ten o wypadku na motorówce na morzu, w którym zginęła jakaś młoda nieznana dziewczyna. To było tam gdzie ty byłaś. Myśleliśmy, że to ty. Nie odzywałaś się od paru dni i często pływasz na motorówce.
No pięknie, pomyślała. Jeszcze tego brakowało, żeby sobie pływała na jakiejś łajbie. Dobrze, że kiedyś się nauczyłam takie coś prowadzić.
Słyszałam, że ktoś zginął, ale nie wiem dokładnie kto. To chyba jakaś nieodpowiedzialna turystka. Chodziły plotki, że podobno piła alkohol, a ja jak przecież wiesz nie lubię takich trunków.
I całe szczęście! Porozmawiamy później. – Adriana zostawiła ją samą i weszła po schodach na górę.
Erica rozejrzała się uważnie, została sama. Zastanawiała się przez chwilę, gdzie może być gabinet. Odtworzyła w pamięci plan rezydencji i w końcu podeszła do odpowiednich drzwi. Weszła do środka. Lorenzo siedział na fotelu niecierpliwie czekając na córkę. Kiedy weszła spojrzał na nią srogim wzrokiem, ale nic się nie odezwał. Poczekał, aż dziewczyna usiądzie i dopiero wtedy zabrał głos. 
 - Dobrze się bawiłaś? - spytał, ale takim tonem, że każdy bałby się odezwać.
Ale nie Erica. Początkowo się go bała, ale powiedziała sobie w duchu, że nie powinna okazywać strachu. Nie może wzbudzić niczyich podejrzeń. Poradzę sobie, w końcu zawsze wychodziłam cało z każdej opresji, pomyślała.
Oczywiście, tatku. Jeszcze ci nie podziękowałam za to, że...
Nie potrzebuję twoich podziękowań tylko posłuszeństwa.
Wypowiedział te słowa z takim chłodem w głosie, że dziewczyna zastanawiała się czy tak właśnie kochający ojciec traktuje swoją córkę. Zrobiło jej się żal Roxany, mimo że jej nie znała. Jeżeli on kocha swoją córkę, to bardzo dziwnie okazuję tą miłość. Chybabym się pochlastała jakbym miała takiego starego, pomyślała.
Uzgadnialiśmy, że będziesz codziennie dzwoniła. To był warunek twojego samotnego wyjazdu – ciągnął dalej Lorenzo. – Złamałaś zasady!
Ale tato...
Cicho, ja teraz mówię. Wiesz, że nie wolno mi przerywać – skarcił ją i przeszedł się po pokoju, a potem stanął za krzesłem, na którym siedziała. Kładąc ręce na poręczy krzesła odrzekł: – Od dzisiaj koniec z tym. Już ci więcej nie ulegnę. Teraz gdziekolwiek się udasz będzie zawsze towarzyszył ci ochroniarz. Nigdzie się bez niego nie ruszysz, czy to jasne?
Ale... – Erica chciała zaprotestować. Nie mogła do tego dopuścić. Jak miała się spotykać z Marcosem albo z Almą, żeby zdawać im relacje.
To jest moja ostateczna decyzja, moja panno. – Lorenzo wrócił na swoje miejsce. – A teraz możesz już iść. – Odprawił ją jednym ruchem ręki.
Dziewczyna wiedziała, że powinna powściągnąć się od wzburzenia i wyjść z pochyloną głową, tak jakby zrobiła to prawdziwa Roxana, ale natura Erici de Marco wygrała.
Jak ty mnie traktujesz? Nie możesz mi tego zrobić! – wybuchnęła. – Mam prawo sama decydować o sobie.
Lorenzo spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Bardzo zdziwiło go zachowanie córki, która zawsze była cicha, spokojna i uległa. To było całkiem do niej niepodobne.
Jak się do mnie odzywasz? Co się z tobą stało?
Wydoroślałam przez ten czas. Nie chcę tak żyć. Nie możesz mnie zamknąć w złotej klatce! – krzyknęła.
Zwracaj się do mnie z szacunkiem. Jestem twoim ojcem nie zapominaj o tym – odrzekł.
A ja twoją córką, a nie własnością. Nie chcę żadnego ochroniarza!
To dla twojego dobra i bezpieczeństwa. Skończmy tą dyskusję, bo i tak nic nie wskórasz. A teraz zostaw mnie samego.
Erica wyszła z całych sił powstrzymując się, żeby nie trzasnąć drzwiami. Dopiero teraz zrozumiała, jak głupio postąpiła pozwalając sobie na wybuch. No nie, pięknie zaczynam, zbeształa się w duchu. Powoli wchodziła schodami na górę. Nawet nie chciało jej się podziwiać tych wszystkich obrazów, które wisiały na marmurowych ścianach przy schodach. Myślała o sytuacji w jakiej się znalazła.
Zamieniłam jedno więzienie na drugie, tyle że pełne luksusów. I jeszcze jakiś pajac ma za mną łazić. Wdepnęłam w niezłe gówno!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz