Hotel Victoria,
Santa Marta, 27 czerwca 2010
Erica
była już coraz lepiej przygotowana do misji, jaką miała spełnić.
Można powiedzieć, że była prawie gotowa. Mimo że zadanie
okazało się trudniejsze niż początkowo sądził Marcos, to
dziewczyna wywiązywała się z niego znakomicie. Miała doskonałą
pamięć i zapamiętała wszystkie szczegóły dotyczące całej
rodziny jak i rozkładu pomieszczeń w rezydencji. To ostatnie było
dla niej łatwizną, gdyż pracowała z tym na co dzień. Przed
włamywaniem się do określonych domów, czy budynków w celu ich
obrabowywania, zapoznawała się dokładnie z planami. Przez parę
nocy, kiedy została przygotowywana, nie miała ani chwili
wytchnienia. Pracowała na pełnych obrotach. Musiała między innymi
nauczyć się zasad savoir-vivre'u.
Było to bardzo ważne, żeby
przypadkiem nie zaliczyła jakiejś wpadki podczas kolacji czy
jakiejś imprezy, na które często zapraszano Lorenza wraz z
rodziną. Było to dla niej najtrudniejsze zadanie. Erica była
energiczną osobą, mówiącą zawsze to co myśli, a teraz miała
być ułożona, grzeczna. To się kłóciło z jej naturą. Wiedziała
jednak, że nie ma innego wyjścia jak tylko poskromić swój
diabelski temperament.
Stała teraz przed
lustrem i patrzyła w swoje odbicie. Miała na sobie jedną z
sukienek Roxany. Była przekonana, że nikt nie będzie widział
różnicy. Bo niby jak miał to odkryć, obie były takie same, jak
dwie krople wody. Jestem jej kopią a ona moją, pomyślała
patrząc na jej zdjęcia leżące na półce obok lustra. Jeszcze raz
spojrzała w swoje odbicie. Zaszła w niej wielka zmiana. Miała
gładko uczesane włosy spływające falą na jej odkryte ramiona.
Przypomniała sobie jak kiedyś wyglądała. Włosy w nieładzie,
czesane przez wiatr, na twarzy ani grama makijażu. Nigdy nie traciła
czasu na takie pierdoły. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Na
przykład jak najszybciej wkraść się do domu i ukraść to co
potrzebne, aby to potem sprzedać paserowi na odpowiednią cenę.
Tylko to potrafiła robić, nic innego. Życie ją do tego zmusiło,
ale teraz nie chciała o tym myśleć. Musiała się skupić na
zadaniu.
– Jesteś bardzo
ładna – usłyszała za swoimi plecami, więc powoli się
odwróciła. To była Alma, która przez te wszystkie dni służyła
jej radą i pomocą. – Faceci muszą szaleć za taką laską jak
ty!
– Może.. –
odparła tajemniczo Erica uśmiechając się. – Ale ja nie dbam o
to. Prawdę mówiąc nigdy nie dbałam.
– Nie chcesz się
zakochać? – Alma pozwoliła sobie na zadawanie bardzo osobistych
pytań, gdyż dziewczyny spędzając ze sobą mnóstwo czasu polubiły
się i zaprzyjaźniły. Erica nigdy nie sądziła, że będzie
darzyła sympatią jakąś policjantkę. Zawsze była na bakier z
prawem.
– Miłość jest
dla głupców. Ja sobie nigdy na to nie pozwolę. Faceci to dranie!
Tak jak ten który mnie spłodził. Nigdy nie poznałam swojego ojca,
zapewne zostawił moją matkę, kiedy dowiedział się, że jest w
ciąży. Nigdy mi o tym nie mówiła, ale je domyślam się, że taka
może być prawda. A ty?
– Co ja?
– Skoro zebrało
się nam na zwierzenia, to powiedz czy ty wierzysz w miłość.
– Kiedyś
wierzyłam – odparła Alma, jakby z oddali. Całkiem się wyłączyła
spoglądając w jeden punkt i rozmyślając o przeszłości. Trwało
to tylko chwilkę zanim powróciła do rzeczywistości. – To było
dawno i nie warto o tym wspominać. Nie mogło się udać.
– Sama widzisz!
Lepiej zmieńmy temat – odrzekła Erica, siadając na ogromnym
hotelowym łóżku. Spojrzała uważnie na policjantkę. – Bardzo
ciekawi mnie jedna rzecz. Jak to się stało, że Roxana zginęła
mimo że podobno pilnowaliście jej i nie spuszczaliście z niej
oczu? Nie próbowaliście jej uratować?
Alma podniosła na
nią swój wzrok i wzdychając ciężko odpowiedziała:
– Nasza łódka
była za daleko. Zanim chłopcy zorientowali się co się stało,
było niestety już za późno. Kiedy dotarliśmy na miejsce od razu
zawiadomiliśmy ratowników i jeden z naszych zanurkował. Jej ciało
zaplątało się w wodorosty i nie można go było wydostać. Dopiero
ratownikom to się udało.
– To smutne. A co
z jej ciałem? Gdzie będzie przez ten czas?
– Mamy na to swoje
sposoby. Leży w specjalnym grobowcu. Lepiej nie pytaj o nic więcej
bo i tak ci nie powiem. Już i tak za dużo ci zdradziłam – rzekła
Alma tajemniczo, odwracając wzrok.
Gdybyś tylko
wiedziała, jaka jest prawda, pomyślała. Nie chciała patrzeć na
Ericę, żeby przypadkiem czegoś nie zauważyła na jej twarzy.
Dziewczyna była inteligentna i mogłaby zadawać więcej pytań, ale
na szczęście nie zwróciła uwagi na policjantkę. Wciąż patrzyła
w lustro. Nigdy nie wyglądała tak jak teraz i to było dla niej
nowością.
Te ubrania pewnie
kosztują majątek, pomyślała dziewczyna odwracając twarz od
lustra i patrząc na łóżko,gdzie leżało mnóstwo ciuchów Roxany
Romero.
W tej chwili do
środka wszedł Ricardo przebrany na kelnera, ciągnąc przed sobą
wózek do rozwożenia jedzenia dla gości hotelowych. Na jego widok
Erica wybuchnęła śmiechem.
– Niezłe
wdzianko. Skąd jej wytrzasnąłeś? – Umilkła na chwilę i
przybrała poważną minę. – Skoro już pan jest to proszę mi
podać kieliszek szampana, dobrze schłodzonego.
– De Marco, ty
nigdy nie możesz być poważna. – Usłyszała jakiś głos
dobiegający spod stolika. Odsłoniła długi obrus i zobaczyła
Marcosa leżącego skulonego. Powoli i z wielkim trudem się
wygramolił.
– Ja? A co mam
powiedzieć o was? Jeden bawi się w kelnera a drugi... Niezły
kabaret. W ogóle jak ty się tam wcisnąłeś? Mięsień piwny ci
nie przeszkodził?
Marcos nie
skomentował jej żartu.
– Przecież nikt
nie może nas widzieć jak wchodzimy do twojego pokoju. Lorenzo może
mieć tutaj jakichś opłaconych ludzi, którzy dają mu znać, czy
przypadkiem jego córeczka nie przyjmuje żadnych mężczyzn –
wyjaśnił Hernandez.
Skrzyżował ręce
na piersiach i uważnie przypatrzył się dziewczynie. Na jego twarzy
zawitał uśmiech.
– Doskonale. Teraz
wyglądasz jak Roxana. I tak ma zostać. – Przeniósł wzrok na
swoją podwładną, która odpowiadała za przemianę Erici w Roxanę.
– Dobrze się spisałaś, jestem z ciebie dumny. – Znowu spojrzał
na Ericę. – A ty wiesz co masz robić?
– Oczywiście
szefie – zasalutowała stając na baczność.
– To dobrze –
odparł ignorując wygłupy dziewczyny. Jego mina spoważniała. –
Wystąpiły nieprzewidziane komplikacje. – To powiedziawszy wyjął
gazetę i rozłożył na stronie, gdzie była krótka wzmianka o
wypadku. Kiedy Alma ją przeczytała zbladła jak płótno.
– I co teraz? –
zapytała. – Te dziennikarskie hieny zawsze wywęszą sensację.
Jak się tego dowiedzieli?
– Nie mam bladego
pojęcia.
– Musiał być
jakiś przeciek – odparł Ricardo. – Jeżeli się dowiem kto to
zrobił, to nogi z dupy powyrywam, możesz być tego pewien.
– Nie wątpię.
Lorenzo na pewno będzie chciał to sprawdzić. Dobrze, że już
jesteś w hotelu.
W tym momencie
rozbrzmiał dzwonek telefonu komórkowego. Ricardo, Alma i Marcos
spojrzeli nawzajem na siebie. To był telefon Roxany! Alma szybko
poszukała komórki i podała ją Erice.
Marcos patrząc na
wyświetlacz rzekł do Erici:
– Odbierz, twój
tatuś dzwoni. Teraz zobaczymy jak sobie poradzisz.
Erica nabrała
powietrza, a potem powoli je wypuściła. Podniosła słuchawkę do
ucha.
– Cześć tatku –
zaszczebiotała radośnie.
– Witaj! – Jego
głos spowodował u niej drżenie. Był taki zimny i oschły. Aż
ciarki przeszły jej po plecach. – Jak się bawisz?
– Cudownie. Tutaj
jest tak pięknie, że aż nie chce się wyjeżdżać. Słońce,
plaża...
– Dlaczego przez
parę dni nie dawałaś żadnego znaku życia? Czekam na wyjaśnienia
moja panno!
Erica umilkła,
zupełnie nie wiedziała co odpowiedzieć. Ale jej milczenie trwało
tylko chwilkę Bardzo szybko wymyśliła jakąś bajeczkę.
– Zapodziałam
gdzieś telefon, dopiero niedawno go znalazłam. Jak zwykle
zawieruszyłam go w mojej torebce. Jestem zawsze taka roztargniona –
odparła. – Właśnie miałam dzwonić, ale mnie uprzedziłeś. Co
w domu?
– Niedługo sama
się przekonasz.
– Jak to?
– Jeszcze dziś
się spakujesz. Martin jutro z samego rana będzie na ciebie czekał.
– Nie rozumiem.
– Wrócisz z
bratem. Już czas do domu.
– Ale...
– Nie chcę
niczego słuchać. To jest ostateczna decyzja. Do zobaczenia w domu.
Rozłączył się. W
słuchawce nastąpiła głucha cisza. Erica odłożyła telefon i
rzuciła go na łóżko.
– Co za dupek!
– To jest lekkie
określenie.
– Jak on traktuje
ludzi? – kontynuowała Erica. – W tym własną córkę. Uważa
ją za własność. Musiała mieć ciężkie życie.
– Doskonale się
spisałaś – pochwalił Marcos dziewczynę. – Widzisz Erica, jak
chcesz to potrafisz być miła.
– Roxana –
poprawiła go dziewczyna. – Chyba nie zapomniałeś, że od teraz
jestem Roxaną Romero?
d
Rezydencja
Patricia Navarro, Bogota, 27 czerwca 2010
Patricio Navarro
tego dnia jak każdego siedział w gabinecie przy swoim biurku, paląc
przy tym cygaro. To go zawsze uspokajało i pozwalało pozbierać
myśli. Nie chciał rezygnować z tej przyjemności. Rozparł się w
swoim fotelu, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
– Wejść –
odburknął.
Do środka weszło
trzech mężczyzn ciągnąc za sobą mocno poobijanego chłopaka.
– Po co go tu
ciągniecie? Czy myślicie, że nie mam innych spraw na głowie?
– Szefie chciał
gadać tylko z panem. Podobno ma jakąś wiadomość.
Patricio wstał z
fotela, zgasił cygaro w kryształowej popielniczce stojącej na
biurku i podszedł bliżej do chłopaka. Zauważył, że na jego
lewej dłoni jest gips. Zignorował ten fakt, nawet nie pytając co
się stało.
– Podobno masz dla
mnie wiadomość. Słucham!
Chłopak powoli
przełknął ślinę i zaczął opowiadać co się wydarzyło dwa dni
wcześniej. Patricio z każdą chwilą marszczył brwi. Co za
nieudacznicy, pomyślał patrząc na dilera. Nawet nie potrafią być
dyskretni, tylko od razu dali się złapać. Wrócił na swoje
miejsce za biurkiem i powiedział do swoich ludzi.
– Pozbądźcie się
go.
– Nie, błagam! –
krzyczał chłopak.
– Twoje lamenty na
nic się zdadzą. Jesteś bezużyteczny. Tacy ludzie mi niepotrzebni.
Dobrze, że twoich kompanów tamci wykończyli. Oszczędzili nam
fatygi. – Znowu spojrzał na swoich goryli. – Sprzątnijcie go,
a ciało wrzućcie jak zwykle do kanałów.
Kiedy jego ludzie
wyszli znowu zagłębił się w swoim fotelu i zapalił cygaro, które
zgasił. Musiał się uspokoić. Lorenzo Romero! Ten facet od dawna
działał mu na nerwach. Zawsze był o krok przed nim. Do tej pory to
on grał pierwsze skrzypce w przestępczym półświatku, ale
ostatnio pozycja Lorenza zaczęła się umacniać i to bardzo
Patricia niepokoiło. Kiedy żył jeszcze Roberto Orsatti było
inaczej. Facet miał inną wizję. Żyli w zgodzie. Navarro nawet
myślał, że połączą siły, żeby opanować miasto. Niestety
zmarł, a jego zięć, który przejął po nim interes miał inne
plany. Nie chciał się z nikim dzielić. Wchodził mu w drogę,
chcąc sam rządzić. Nie chciał żadnych wspólników.
Rozmyślając o tym
usłyszał pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wszedł elegancko
ubrany mężczyzna.
– Witaj Flavio –
odrzekł Patricio wskazując mu fotel.
Flavio Lopez od
dziesięciu lat było jego zaufanym doradcą i przyjacielem. Zawsze
znał sposób na rozwiązanie nawet najbardziej skomplikowanych
problemów. Nigdy, ale to przenigdy się na nim nie zawiódł. Zawsze
dobrze wychodził na jego radach.
– Coś się stało?
– zapytał Lopez. – Widzę to po twojej twarzy.
– Możesz się
domyśleć kto za tym stoi.
– Lorenzo Romero?
– Tak, pieprzony
makaroniarz. Od dawna działa mi na uzębienie. Ma coraz większe
wpływy. Nasi chłopcy weszli na jego teren, mieli być dyskretni,
ale ci idioci dali się złapać. Jeden przeżył, ale niedługo
nacieszy się życiem. – Umilkł na chwilę zagłębiając się w
swoich myślach. – Musi być na niego jakiś sposób. Jego potęga
musi kiedyś upaść. Tylko jak go zniszczyć?
– Coś mi świta –
odparł tajemniczo Flavio. – Ale na razie nic ci nie zdradzę,
dopóki się nie upewnię, że plan może się powieść.
– Rozumiem.
Informuj mnie na bieżąco.
Ten blog i pomysł na tą historię jest niesamowity!
OdpowiedzUsuńGorąco zachęcam cię do zgłoszenia bloga do rejestru blogów:
"Czytać znaczy żyć drug raz".
http://czytac-zyc-drugi-raz-rejestrblogow.blogspot.com/
Rejestr powstał niedawno i zachęca do rozpowszechniania niesamowitych prac.
♥♥♥
Ps. Rozdział wspaniały!!!!!!!!