wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 6

Hotel Victoria, Santa Marta, 28 czerwca 2010

Erica siedziała na jednym z foteli w lobby hotelowym. Już niebawem zacznie się mój teatrzyk, pomyślała patrząc na zegarek. Była trochę zdenerwowana. Przecież coś mogło nie pójść po myśli. A jeśli ten cały Martin, teraz mój brat, odkryje, że ja to nie Roxana? Od razu odrzuciła tą myśl. Musi się udać. Nie ma innej opcji, pomyślała dodając sobie odwagi. Rozejrzała się dyskretnie. Wiele miejsc było zajętych. Wśród niektórych osób bez trudu rozpoznała policjantów w kamuflażu. Spojrzała na recepcję, gdzie za kontuarem stał wysoki, przystojny mężczyzna. W innym wypadku na pewno wdała by się z nim w niezobowiązującą rozmowę i próbowała by go poderwać, ale nie teraz. Teraz była Roxaną, a ona nigdy tak nie postępowała. Była niewinną, troszkę nieśmiałą osobą i Erica musiała się przystosować do jej stylu życia. Mam nadzieję, że jakoś to wszystko przetrwam, pomyślała.
W tej chwili ujrzała trzech mężczyzn wchodzących do holu i kierujących się w jej stronę. Dwóch z nich było ubranych w eleganckie garnitury, a ich twarze zdobiły czarne, przeciwsłoneczne okulary. Trzeci z nich uśmiechnął się lekko na niej widok. Natychmiast przypomniała sobie jego twarz. Mężczyzna miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy i szare oczy. To był Martin Romero, brat Roxany, a od teraz jej.
Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem i wstała kiedy do niej podszedł.
Witaj siostrzyczko – odrzekł całując ją w policzek i przytulając do siebie.
Dziewczyna czuła silny zapach jego wody kolońskiej. W pierwszej chwili mężczyzna zrobił na niej naprawdę miłe wrażenie. Gdyby wiedziała, nigdy by nie przypuszczała, że należy do mafii. Nie był ubrany jak pozostali mężczyźni, tylko bardziej na luzie. Miał na sobie czarną koszulkę i jeansy, co sprawiało, że wyglądał na dość miłego i sympatycznego chłopaka. To na pewno dla zmyłki, stwierdziła w duchu.
Cześć – odparła swobodnie, starając się aby jej głos nie drżał ze zdenerwowania.
Pięknie wyglądasz, jak zawsze. – Odsunął się od niej i obejrzał od stóp do głów. – Jesteś tak opalona, jak czekoladka. – Roześmiał się.
Pogoda mi służyła.
Opowiesz wszystko w samolocie. Będziemy mieli mnóstwo czasu. – Objął ją w pasie i poprowadził w kierunku wyjścia.
W tym czasie, jego ludzie zabrali bagaże dziewczyny do stojącej na zewnątrz taksówki. Kiedy Erica wsiadła do samochodu cicho westchnęła. Udało się, pomyślała. Nic się nie zorientował. Oby inni też nic nie dostrzegli. Zastanawiała się jak to dalej się potoczy, na razie szło jej świetnie. Najtrudniejsze zadanie czekało ją kiedy dotrze do domu. Wtedy pozna całą rodzinę, w tym swojego ojca. Nie wiedząc czemu bała się tego spotkania. Odwagi, powiedziała do siebie w myślach.


d


Bogota, Kolumbia, 28 czerwca 2010

Przez całą drogę z lotniska do domu, Martin nie odzywał się nawet słowem do siostry. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Ciągle odbierał jakieś tajemnicze telefony i mówił przyciszonym głosem. Erica udawała, że przegląda jakieś kolorowe czasopismo, a tak naprawdę przysłuchiwała się rozmowie. Nic z niej nie zrozumiała, bo chłopak mówił jakimiś skrótami, a nie pełnymi zdaniami. Widocznie rozmówca wiedział o co chodzi, pomyślała odkładając gazetę. Spojrzała za okno. Już blisko, niedługo będę w domu.
Dom! Co to takiego dom? Dom to bezpieczny azyl. Miejsce gdzie człowiek czuje się kochany. Erica dawno nie wiedziała co to za pojęcie. Zniknęło wraz ze śmiercią jej matki, ukochanej przyjaciółki, która przez te wszystkie lata była dla niej oparciem. A teraz kiedy już jej nie ma, dziewczyna nie miała domu w duchowym znaczeniu. Była sama i nie pozwalała się nikomu do siebie zbliżyć. Nie chciała, żeby ktoś ją zostawił tak jak jej mamę. Francesca de Marco nigdy nie opowiadała o ojcu. Mówiła, że nie żyje, ale Erica nigdy w to nie wierzyła. To na pewno jakiś drań, myślała. Zdecydowała wtedy nigdy już więcej o niego nie pytać.
Samochód gwałtownie skręcił i to wyrwało Ericę z zadumy. Co za wariat, pomyślała trzymając się mocno fotela. Jeszcze zeszłabym na zawał. Spojrzała za okno. Oczy o mało co jej nie wyszły z orbit. Ta dzielnica była luksusowa. Wokół same kilkupiętrowe wille otoczone mosiężnymi bramami, broniącymi wejścia niepożądanych gości. Opanowała się i postanowiła nie przyglądać się zbyt mocno. Przecież Roxana Romero mieszkała tu niemal od dzieciństwa i doskonale znała te tereny. Udawała znudzoną i znużoną, ale z ciekawością przyglądała się domom. Wielokrotnie widywała takie, kiedy dostawała zlecenie na jego obrobienie. Auto zatrzymało się na chwilę, więc dziewczyna wyjrzała przez szybę. Zobaczyła w oddali piękną, ogromną willę w kolorze kości słoniowej. Samochód ruszył, więc mogła wszystkiemu się przyglądać. Mijali wielkie drzewa rosnące wokół wybrukowanej alei, którą jechali. Czuła lekkie wibrowanie pojazdu. W końcu stanęli, a drzwi od jej strony otworzyły się. Erica pamiętając wszystko czego się nauczyła z gracją wysiadła z auta. To co zobaczyła wprawiło ją w zachwyt. Z daleka dom nie wydawał się jej taki duży, dopiero teraz zobaczyła jego ogrom. To pałac, pomyślała patrząc na wielopiętrową rezydencję z ogromnymi oknami i balkonami. Chciała przyjrzeć się dokładniej, ale nie mogła. Będę jeszcze miała okazję!
Witaj w domu, siostra!
Martin pojawił się obok niej i poprowadził ją w kierunku drzwi frontowych, które jak na zawołanie się otworzyły. Powoli weszli do imponującego holu. Erica jeszcze nigdy w swoim życiu nie była w takim domu. Wiedziała, że Lorenzo Romero był bogaty dzięki swoim nielegalnym interesom, ale nie widziała, że aż tak. Z każdego kąta krzyczały pieniądze, ogromne pieniądze. Z takiego widoku aż zakręciło jej się w głowie i upadła by gdyby, nie brat, który ją przytrzymał.
Co ci jest?
Nic – odparła, lekko się do niego uśmiechając. – Jestem zmęczona.
W tej chwili usłyszała kroki i cichy szelest. Po krętych schodach schodziła wyjątkowo piękna, rudowłosa kobieta ubrana w jedwabną, zieloną sukienkę. Ten kolor jeszcze bardziej odzwierciedlał jej wyjątkową urodę. Erica nigdy jeszcze nie widziała tak pięknej kobiety. Z jej twarzy emanowało ciepło i serdeczność. To na pewno Adriana, moja macocha, pomyślała przypominając sobie jej twarz z fotografii.
Roxano, nareszcie jesteś w domu. – Adriana serdecznie uściskała ją na powitanie. Dziewczyna mimo że nie znała tej kobiety od razu poczuła do niej sympatię. Jej powitanie nie było udawane i fałszywe. Wręcz przeciwnie, było ono szczere. Zawód, który dotychczas uprawiała wymagał znajomości ludzkiej psychiki i wiedziała, że to osoba życzliwa i miła. Przekonało ją o tym powitanie. Która macocha przywitałaby tak serdecznie swoją pasierbicę? Adriana puściła Ericę i przyjrzała się jej uważnie. – Wspaniale wyglądasz w tej opaleniźnie. Ach, też bym sobie pojechała na takie wakacje – westchnęła cicho.
Co stoi na przeszkodzie? – zapytała Erica z lekkim uśmiechem na twarzy.
Wiesz przecież, że nie mogę. Niedługo zbliża się bal charytatywny na rzecz sierot. Zapomniałaś?
No tak. – Erica trzepnęła się w głowę. Musiała wiarygodnie wypaść. – To przez te wakacje. Wyleciało mi z głowy.
Adriana uśmiechnęła się serdecznie, wzięła dziewczynę pod rękę i poprowadziła ją w stroną salonu.
Bardzo mi ciebie brakowało, kochanie. Chodź, musisz mi opowiedzieć jak spędziłaś ten czas.
Dziewczyna na te miłe słowa poczuła się wspaniale. Teraz już wiedziała, że się nie pomyliła co do kobiety. To naprawdę bardzo miła osoba, pomyślała. Tylko co ona robi w takim domu? Gdy miały usiąść na kanapie obitej śnieżnobiałym płótnem, usłyszeli głośne kroki za plecami i czyjś władczy ton.
Nie tak szybko!
Erica szybko się odwróciła wyswobadzając się z uścisku Adriany. Ujrzała wysokiego, dość przystojnego mężczyznę o świdrującym wzroku od którego poczuła ciarki na plecach. To na pewno mój ukochany tatuś, pomyślała ironicznie. Lorenzo cały czas patrzył na dziewczynę ze zmarszczonym czołem, na którym pojawiły się dwie poprzeczne bruzdy.
Musimy porozmawiać, czekam w swoim gabinecie! – powiedział lodowatym tonem, a potem zniknął.
Dziewczyna wiedziała, że nie ma co się jemu sprzeciwiać. Powiedział to takim głosem i tonem. Chcąc wczuć się dobrze w swoją rolę posmutniała, żeby pokazać, że było jej przykro jak ojciec ją potraktował.
Wybacz mu. – Poczuła na swoim ramieniu rękę macochy. – Martwił się jak tylko pokazałam mu artykuł w gazecie.
Ericę zmroziły jej słowa, jednak nie dała tego po sobie poznać.
Jaki artykuł? – spytała odwracając się do niej.
Ten o wypadku na motorówce na morzu, w którym zginęła jakaś młoda nieznana dziewczyna. To było tam gdzie ty byłaś. Myśleliśmy, że to ty. Nie odzywałaś się od paru dni i często pływasz na motorówce.
No pięknie, pomyślała. Jeszcze tego brakowało, żeby sobie pływała na jakiejś łajbie. Dobrze, że kiedyś się nauczyłam takie coś prowadzić.
Słyszałam, że ktoś zginął, ale nie wiem dokładnie kto. To chyba jakaś nieodpowiedzialna turystka. Chodziły plotki, że podobno piła alkohol, a ja jak przecież wiesz nie lubię takich trunków.
I całe szczęście! Porozmawiamy później. – Adriana zostawiła ją samą i weszła po schodach na górę.
Erica rozejrzała się uważnie, została sama. Zastanawiała się przez chwilę, gdzie może być gabinet. Odtworzyła w pamięci plan rezydencji i w końcu podeszła do odpowiednich drzwi. Weszła do środka. Lorenzo siedział na fotelu niecierpliwie czekając na córkę. Kiedy weszła spojrzał na nią srogim wzrokiem, ale nic się nie odezwał. Poczekał, aż dziewczyna usiądzie i dopiero wtedy zabrał głos. 
 - Dobrze się bawiłaś? - spytał, ale takim tonem, że każdy bałby się odezwać.
Ale nie Erica. Początkowo się go bała, ale powiedziała sobie w duchu, że nie powinna okazywać strachu. Nie może wzbudzić niczyich podejrzeń. Poradzę sobie, w końcu zawsze wychodziłam cało z każdej opresji, pomyślała.
Oczywiście, tatku. Jeszcze ci nie podziękowałam za to, że...
Nie potrzebuję twoich podziękowań tylko posłuszeństwa.
Wypowiedział te słowa z takim chłodem w głosie, że dziewczyna zastanawiała się czy tak właśnie kochający ojciec traktuje swoją córkę. Zrobiło jej się żal Roxany, mimo że jej nie znała. Jeżeli on kocha swoją córkę, to bardzo dziwnie okazuję tą miłość. Chybabym się pochlastała jakbym miała takiego starego, pomyślała.
Uzgadnialiśmy, że będziesz codziennie dzwoniła. To był warunek twojego samotnego wyjazdu – ciągnął dalej Lorenzo. – Złamałaś zasady!
Ale tato...
Cicho, ja teraz mówię. Wiesz, że nie wolno mi przerywać – skarcił ją i przeszedł się po pokoju, a potem stanął za krzesłem, na którym siedziała. Kładąc ręce na poręczy krzesła odrzekł: – Od dzisiaj koniec z tym. Już ci więcej nie ulegnę. Teraz gdziekolwiek się udasz będzie zawsze towarzyszył ci ochroniarz. Nigdzie się bez niego nie ruszysz, czy to jasne?
Ale... – Erica chciała zaprotestować. Nie mogła do tego dopuścić. Jak miała się spotykać z Marcosem albo z Almą, żeby zdawać im relacje.
To jest moja ostateczna decyzja, moja panno. – Lorenzo wrócił na swoje miejsce. – A teraz możesz już iść. – Odprawił ją jednym ruchem ręki.
Dziewczyna wiedziała, że powinna powściągnąć się od wzburzenia i wyjść z pochyloną głową, tak jakby zrobiła to prawdziwa Roxana, ale natura Erici de Marco wygrała.
Jak ty mnie traktujesz? Nie możesz mi tego zrobić! – wybuchnęła. – Mam prawo sama decydować o sobie.
Lorenzo spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Bardzo zdziwiło go zachowanie córki, która zawsze była cicha, spokojna i uległa. To było całkiem do niej niepodobne.
Jak się do mnie odzywasz? Co się z tobą stało?
Wydoroślałam przez ten czas. Nie chcę tak żyć. Nie możesz mnie zamknąć w złotej klatce! – krzyknęła.
Zwracaj się do mnie z szacunkiem. Jestem twoim ojcem nie zapominaj o tym – odrzekł.
A ja twoją córką, a nie własnością. Nie chcę żadnego ochroniarza!
To dla twojego dobra i bezpieczeństwa. Skończmy tą dyskusję, bo i tak nic nie wskórasz. A teraz zostaw mnie samego.
Erica wyszła z całych sił powstrzymując się, żeby nie trzasnąć drzwiami. Dopiero teraz zrozumiała, jak głupio postąpiła pozwalając sobie na wybuch. No nie, pięknie zaczynam, zbeształa się w duchu. Powoli wchodziła schodami na górę. Nawet nie chciało jej się podziwiać tych wszystkich obrazów, które wisiały na marmurowych ścianach przy schodach. Myślała o sytuacji w jakiej się znalazła.
Zamieniłam jedno więzienie na drugie, tyle że pełne luksusów. I jeszcze jakiś pajac ma za mną łazić. Wdepnęłam w niezłe gówno!




sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 5

Hotel Victoria, Santa Marta, 27 czerwca 2010


Erica była już coraz lepiej przygotowana do misji, jaką miała spełnić. Można powiedzieć, że była prawie gotowa. Mimo że zadanie okazało się trudniejsze niż początkowo sądził Marcos, to dziewczyna wywiązywała się z niego znakomicie. Miała doskonałą pamięć i zapamiętała wszystkie szczegóły dotyczące całej rodziny jak i rozkładu pomieszczeń w rezydencji. To ostatnie było dla niej łatwizną, gdyż pracowała z tym na co dzień. Przed włamywaniem się do określonych domów, czy budynków w celu ich obrabowywania, zapoznawała się dokładnie z planami. Przez parę nocy, kiedy została przygotowywana, nie miała ani chwili wytchnienia. Pracowała na pełnych obrotach. Musiała między innymi nauczyć się zasad savoir-vivre'u. Było to bardzo ważne, żeby przypadkiem nie zaliczyła jakiejś wpadki podczas kolacji czy jakiejś imprezy, na które często zapraszano Lorenza wraz z rodziną. Było to dla niej najtrudniejsze zadanie. Erica była energiczną osobą, mówiącą zawsze to co myśli, a teraz miała być ułożona, grzeczna. To się kłóciło z jej naturą. Wiedziała jednak, że nie ma innego wyjścia jak tylko poskromić swój diabelski temperament.
Stała teraz przed lustrem i patrzyła w swoje odbicie. Miała na sobie jedną z sukienek Roxany. Była przekonana, że nikt nie będzie widział różnicy. Bo niby jak miał to odkryć, obie były takie same, jak dwie krople wody. Jestem jej kopią a ona moją, pomyślała patrząc na jej zdjęcia leżące na półce obok lustra. Jeszcze raz spojrzała w swoje odbicie. Zaszła w niej wielka zmiana. Miała gładko uczesane włosy spływające falą na jej odkryte ramiona. Przypomniała sobie jak kiedyś wyglądała. Włosy w nieładzie, czesane przez wiatr, na twarzy ani grama makijażu. Nigdy nie traciła czasu na takie pierdoły. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład jak najszybciej wkraść się do domu i ukraść to co potrzebne, aby to potem sprzedać paserowi na odpowiednią cenę. Tylko to potrafiła robić, nic innego. Życie ją do tego zmusiło, ale teraz nie chciała o tym myśleć. Musiała się skupić na zadaniu.
Jesteś bardzo ładna – usłyszała za swoimi plecami, więc powoli się odwróciła. To była Alma, która przez te wszystkie dni służyła jej radą i pomocą. – Faceci muszą szaleć za taką laską jak ty!
Może.. – odparła tajemniczo Erica uśmiechając się. – Ale ja nie dbam o to. Prawdę mówiąc nigdy nie dbałam.
Nie chcesz się zakochać? – Alma pozwoliła sobie na zadawanie bardzo osobistych pytań, gdyż dziewczyny spędzając ze sobą mnóstwo czasu polubiły się i zaprzyjaźniły. Erica nigdy nie sądziła, że będzie darzyła sympatią jakąś policjantkę. Zawsze była na bakier z prawem.
Miłość jest dla głupców. Ja sobie nigdy na to nie pozwolę. Faceci to dranie! Tak jak ten który mnie spłodził. Nigdy nie poznałam swojego ojca, zapewne zostawił moją matkę, kiedy dowiedział się, że jest w ciąży. Nigdy mi o tym nie mówiła, ale je domyślam się, że taka może być prawda. A ty?
Co ja?
Skoro zebrało się nam na zwierzenia, to powiedz czy ty wierzysz w miłość.
Kiedyś wierzyłam – odparła Alma, jakby z oddali. Całkiem się wyłączyła spoglądając w jeden punkt i rozmyślając o przeszłości. Trwało to tylko chwilkę zanim powróciła do rzeczywistości. – To było dawno i nie warto o tym wspominać. Nie mogło się udać.
Sama widzisz! Lepiej zmieńmy temat – odrzekła Erica, siadając na ogromnym hotelowym łóżku. Spojrzała uważnie na policjantkę. – Bardzo ciekawi mnie jedna rzecz. Jak to się stało, że Roxana zginęła mimo że podobno pilnowaliście jej i nie spuszczaliście z niej oczu? Nie próbowaliście jej uratować?
Alma podniosła na nią swój wzrok i wzdychając ciężko odpowiedziała:
Nasza łódka była za daleko. Zanim chłopcy zorientowali się co się stało, było niestety już za późno. Kiedy dotarliśmy na miejsce od razu zawiadomiliśmy ratowników i jeden z naszych zanurkował. Jej ciało zaplątało się w wodorosty i nie można go było wydostać. Dopiero ratownikom to się udało.
To smutne. A co z jej ciałem? Gdzie będzie przez ten czas?
Mamy na to swoje sposoby. Leży w specjalnym grobowcu. Lepiej nie pytaj o nic więcej bo i tak ci nie powiem. Już i tak za dużo ci zdradziłam – rzekła Alma tajemniczo, odwracając wzrok.
Gdybyś tylko wiedziała, jaka jest prawda, pomyślała. Nie chciała patrzeć na Ericę, żeby przypadkiem czegoś nie zauważyła na jej twarzy. Dziewczyna była inteligentna i mogłaby zadawać więcej pytań, ale na szczęście nie zwróciła uwagi na policjantkę. Wciąż patrzyła w lustro. Nigdy nie wyglądała tak jak teraz i to było dla niej nowością.
Te ubrania pewnie kosztują majątek, pomyślała dziewczyna odwracając twarz od lustra i patrząc na łóżko,gdzie leżało mnóstwo ciuchów Roxany Romero.
W tej chwili do środka wszedł Ricardo przebrany na kelnera, ciągnąc przed sobą wózek do rozwożenia jedzenia dla gości hotelowych. Na jego widok Erica wybuchnęła śmiechem.
Niezłe wdzianko. Skąd jej wytrzasnąłeś? – Umilkła na chwilę i przybrała poważną minę. – Skoro już pan jest to proszę mi podać kieliszek szampana, dobrze schłodzonego.
De Marco, ty nigdy nie możesz być poważna. – Usłyszała jakiś głos dobiegający spod stolika. Odsłoniła długi obrus i zobaczyła Marcosa leżącego skulonego. Powoli i z wielkim trudem się wygramolił.
Ja? A co mam powiedzieć o was? Jeden bawi się w kelnera a drugi... Niezły kabaret. W ogóle jak ty się tam wcisnąłeś? Mięsień piwny ci nie przeszkodził?
Marcos nie skomentował jej żartu.
Przecież nikt nie może nas widzieć jak wchodzimy do twojego pokoju. Lorenzo może mieć tutaj jakichś opłaconych ludzi, którzy dają mu znać, czy przypadkiem jego córeczka nie przyjmuje żadnych mężczyzn – wyjaśnił Hernandez.
Skrzyżował ręce na piersiach i uważnie przypatrzył się dziewczynie. Na jego twarzy zawitał uśmiech.
Doskonale. Teraz wyglądasz jak Roxana. I tak ma zostać. – Przeniósł wzrok na swoją podwładną, która odpowiadała za przemianę Erici w Roxanę. – Dobrze się spisałaś, jestem z ciebie dumny. – Znowu spojrzał na Ericę. – A ty wiesz co masz robić?
Oczywiście szefie – zasalutowała stając na baczność.
To dobrze – odparł ignorując wygłupy dziewczyny. Jego mina spoważniała. – Wystąpiły nieprzewidziane komplikacje. – To powiedziawszy wyjął gazetę i rozłożył na stronie, gdzie była krótka wzmianka o wypadku. Kiedy Alma ją przeczytała zbladła jak płótno.
I co teraz? – zapytała. – Te dziennikarskie hieny zawsze wywęszą sensację. Jak się tego dowiedzieli?
Nie mam bladego pojęcia.
Musiał być jakiś przeciek – odparł Ricardo. – Jeżeli się dowiem kto to zrobił, to nogi z dupy powyrywam, możesz być tego pewien.
Nie wątpię. Lorenzo na pewno będzie chciał to sprawdzić. Dobrze, że już jesteś w hotelu.
W tym momencie rozbrzmiał dzwonek telefonu komórkowego. Ricardo, Alma i Marcos spojrzeli nawzajem na siebie. To był telefon Roxany! Alma szybko poszukała komórki i podała ją Erice.
Marcos patrząc na wyświetlacz rzekł do Erici:
Odbierz, twój tatuś dzwoni. Teraz zobaczymy jak sobie poradzisz.
Erica nabrała powietrza, a potem powoli je wypuściła. Podniosła słuchawkę do ucha.
Cześć tatku – zaszczebiotała radośnie.
Witaj! – Jego głos spowodował u niej drżenie. Był taki zimny i oschły. Aż ciarki przeszły jej po plecach. – Jak się bawisz?
Cudownie. Tutaj jest tak pięknie, że aż nie chce się wyjeżdżać. Słońce, plaża...
Dlaczego przez parę dni nie dawałaś żadnego znaku życia? Czekam na wyjaśnienia moja panno!
Erica umilkła, zupełnie nie wiedziała co odpowiedzieć. Ale jej milczenie trwało tylko chwilkę Bardzo szybko wymyśliła jakąś bajeczkę.
Zapodziałam gdzieś telefon, dopiero niedawno go znalazłam. Jak zwykle zawieruszyłam go w mojej torebce. Jestem zawsze taka roztargniona – odparła. – Właśnie miałam dzwonić, ale mnie uprzedziłeś. Co w domu?
Niedługo sama się przekonasz.
Jak to?
Jeszcze dziś się spakujesz. Martin jutro z samego rana będzie na ciebie czekał.
Nie rozumiem.
Wrócisz z bratem. Już czas do domu.
Ale...
Nie chcę niczego słuchać. To jest ostateczna decyzja. Do zobaczenia w domu.
Rozłączył się. W słuchawce nastąpiła głucha cisza. Erica odłożyła telefon i rzuciła go na łóżko.
Co za dupek!
To jest lekkie określenie.
Jak on traktuje ludzi? – kontynuowała Erica. – W tym własną córkę. Uważa ją za własność. Musiała mieć ciężkie życie.
Doskonale się spisałaś – pochwalił Marcos dziewczynę. – Widzisz Erica, jak chcesz to potrafisz być miła.
Roxana – poprawiła go dziewczyna. – Chyba nie zapomniałeś, że od teraz jestem Roxaną Romero?


d


Rezydencja Patricia Navarro, Bogota, 27 czerwca 2010

Patricio Navarro tego dnia jak każdego siedział w gabinecie przy swoim biurku, paląc przy tym cygaro. To go zawsze uspokajało i pozwalało pozbierać myśli. Nie chciał rezygnować z tej przyjemności. Rozparł się w swoim fotelu, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
Wejść – odburknął.
Do środka weszło trzech mężczyzn ciągnąc za sobą mocno poobijanego chłopaka.
Po co go tu ciągniecie? Czy myślicie, że nie mam innych spraw na głowie?
Szefie chciał gadać tylko z panem. Podobno ma jakąś wiadomość.
Patricio wstał z fotela, zgasił cygaro w kryształowej popielniczce stojącej na biurku i podszedł bliżej do chłopaka. Zauważył, że na jego lewej dłoni jest gips. Zignorował ten fakt, nawet nie pytając co się stało.
Podobno masz dla mnie wiadomość. Słucham!
Chłopak powoli przełknął ślinę i zaczął opowiadać co się wydarzyło dwa dni wcześniej. Patricio z każdą chwilą marszczył brwi. Co za nieudacznicy, pomyślał patrząc na dilera. Nawet nie potrafią być dyskretni, tylko od razu dali się złapać. Wrócił na swoje miejsce za biurkiem i powiedział do swoich ludzi.
Pozbądźcie się go.
Nie, błagam! – krzyczał chłopak.
Twoje lamenty na nic się zdadzą. Jesteś bezużyteczny. Tacy ludzie mi niepotrzebni. Dobrze, że twoich kompanów tamci wykończyli. Oszczędzili nam fatygi. – Znowu spojrzał na swoich goryli. – Sprzątnijcie go, a ciało wrzućcie jak zwykle do kanałów.
Kiedy jego ludzie wyszli znowu zagłębił się w swoim fotelu i zapalił cygaro, które zgasił. Musiał się uspokoić. Lorenzo Romero! Ten facet od dawna działał mu na nerwach. Zawsze był o krok przed nim. Do tej pory to on grał pierwsze skrzypce w przestępczym półświatku, ale ostatnio pozycja Lorenza zaczęła się umacniać i to bardzo Patricia niepokoiło. Kiedy żył jeszcze Roberto Orsatti było inaczej. Facet miał inną wizję. Żyli w zgodzie. Navarro nawet myślał, że połączą siły, żeby opanować miasto. Niestety zmarł, a jego zięć, który przejął po nim interes miał inne plany. Nie chciał się z nikim dzielić. Wchodził mu w drogę, chcąc sam rządzić. Nie chciał żadnych wspólników.
Rozmyślając o tym usłyszał pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wszedł elegancko ubrany mężczyzna.
Witaj Flavio – odrzekł Patricio wskazując mu fotel.
Flavio Lopez od dziesięciu lat było jego zaufanym doradcą i przyjacielem. Zawsze znał sposób na rozwiązanie nawet najbardziej skomplikowanych problemów. Nigdy, ale to przenigdy się na nim nie zawiódł. Zawsze dobrze wychodził na jego radach.
Coś się stało? – zapytał Lopez. – Widzę to po twojej twarzy.
Możesz się domyśleć kto za tym stoi.
Lorenzo Romero?
Tak, pieprzony makaroniarz. Od dawna działa mi na uzębienie. Ma coraz większe wpływy. Nasi chłopcy weszli na jego teren, mieli być dyskretni, ale ci idioci dali się złapać. Jeden przeżył, ale niedługo nacieszy się życiem. – Umilkł na chwilę zagłębiając się w swoich myślach. – Musi być na niego jakiś sposób. Jego potęga musi kiedyś upaść. Tylko jak go zniszczyć?
Coś mi świta – odparł tajemniczo Flavio. – Ale na razie nic ci nie zdradzę, dopóki się nie upewnię, że plan może się powieść.
Rozumiem. Informuj mnie na bieżąco.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 4

Restauracja „Zacisze”, Bogota, 25 czerwca 2010

Kiedy Paula wróciła do swojego pokoju czekał na nią niespodziewany gość. Wygodnie usadowił się na kanapie paląc przy tym cygaro, które wydzielało niemiły zapach, ale jej nigdy to nie przeszkadzało. Ich spojrzenia się spotkały. Widziała w jego oczach znajomy błysk, który za każdym razem przyprawiał ją o drżenie całego ciała.
Zamknij drzwi – powiedział mężczyzna i zgasił cygaro.
Paula nie zdążyła do końca przekręcić klucza w drzwiach, gdy poczuła na sobie jego silne ręce obejmujące ją od tyłu. Szybko się odwróciła i bez wahania zarzuciła mu ręce na szyję. Mężczyzna jeszcze mocniej przycisnął ją do siebie wpijając się coraz łapczywiej w jej usta. Kiedy na chwilę oderwał się od niej spojrzał głęboko w jej oczy, a następnie zaczął szybko rozbierać.
Lorenzo! – jęknęła w rozkoszy gdy błądził rękoma po jej nagim ciele, domagającym się coraz większych i bardziej namiętnych pieszczot.
Kochali się na wygodnej kanapie pogrążając się w dzikiej namiętności, która unosiła ich coraz wyżej i wyżej... Nie starali się być cicho. Pomieszczenie było dźwiękoszczelne i nikt ich nie słyszał. Paula wyprężyła swe ciało w łuk, kiedy on po raz ostatni wniknął do jej wnętrza. Ogarnęła ją tak wielka ekstaza, że nie mogła jej znieść. Krzyknęła z rozkoszy, a jej paznokcie wbiły się w ramiona mężczyzny zostawiając na skórze ślad. Po chwili poczuła jak jego ciało zadygotało w spełnieniu. Przez moment leżeli tak wyczerpani i spoceni, aż w końcu Lorenzo wstał i zaczął się ubierać. Paula podparła głowę o rękę i zaczęła podziwiać jego mocno zbudowane ciało, które za każdym razem wywoływało w niej takie pożądanie i namiętność.
Załatwiłaś?
Tak – odparła, zbierając z podłogi porozrzucane ubrania. – Miała pewne opory, ale w końcu to zrobi.
Opory? Może by tak...
Nie trzeba. Ona się boi i zrobi wszystko co jej każę. Jak zacznie stwarzać problemy zawiadomię cię, a wtedy zrobisz z nią co zechcesz. Ale wątpię, żeby się wycofała. Strach ją zżera – szybko wyjaśniła ubierając się.
Doskonale! – odparł Lorenzo zapalając cygaro, które zgasił zanim zaczęli się kochać.
Paula nie potrafiła zrozumieć dlaczego teraz był taki oschły i zimny, tak jakby nic między nimi nie zaszło, a w łóżku był taki namiętny i czuły. Zawsze się tak zachowywał. A ona go tak kochała. Czy nie widział tego? Czasami czuła, że jest tylko narzędziem do zaspokajania jego pożądania i żądzy. Jednak nigdy nie potrafiła mu niczego odmówić, nawet nie chciała.
Wiesz co masz teraz robić? – zapytał.
Oczywiście, kochanie. – Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Od razu ją strącił i odsunął się. Była zawiedziona, ale nie dała tego po sobie poznać. – Mam całą kasę wpłacić do banku, za kilka dni wypłacić w niskich nominałach, a potem zanieść do umówionej
skrytki. – Opisała cały proceder wprowadzania w obieg pieniędzy pochodzących z nielegalnych interesów.
Brawo! Widzę, że odrobiłaś lekcje. – Lorenzo skierował się do drzwi. Jeszcze się odwrócił i posłał w jej kierunku krótki uśmiech. – Jestem z ciebie dumny. Do zobaczenia! – Przekręcił klucz w zamku i wyszedł.
Paula jeszcze długo patrzyła na drzwi, za którymi zniknął. Zawsze jest tak samo, pomyślała siadając przy swoim biurku. 
 

d


Okolice Santa Fe , 25 czerwca 2010, godzina 22.30

Tego wieczoru Martin Romero po raz pierwszy towarzyszył swojemu przyjacielowi – Manuelowi Gonzalesowi, który podobnie jak Martin był jednym z capo4 . Mieli coś do załatwienia za miastem. Każdy z kapitanów miał inne zadania i prowadzili oddzielne interesy, ale teraz wyjątkowo musiał mu towarzyszyć. Dostał takie polecenie od ojca. Kiedyś, w przyszłości to on miał zarządzać organizacją, jako jedyny syn Lorenza. To była jego spuścizna. Tego oczekiwał od niego ojciec i odkąd tylko skończył pełnoletność był przygotowywany do tej roli. Jednak musiał przejść wszystkie szczeble kariery w mafii, tak jak pozostali jej członkowie. W przeciwnym wypadku nie miał by szacunku wśród innych z organizacji, którzy by go traktowali lekceważąco, jako syna bossa. Lorenza dużo od niego wymagał, może nawet więcej niż od pozostałych członków i to jak do tej pory wyszło Martinowi na dobre. Zyskał szacunek i uznanie.
Pojechali dwoma, najnowszymi modelami toyoty, do przedmieść Santa Fe, niewielkiego miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. Dotarli gdy już była ciemna noc. Martin wyszedł ze swojego auta i przesiadł się do Manuela. Tamten tylko spojrzał na niego swoimi ciemnymi oczami, ale nic nie powiedział, tylko dalej w milczeniu obserwował okolicę, a raczej wejście do jednego z tamtejszych klubów. Trwało chwilę zanim pojawiło się tam kilku ogolonych na łyso osobników. Chodzili w kółko i kiedy tylko ktoś do nich podchodził, odciągali go na bok, aby dostarczyć towar. Manuel zerknął do tyłu, gdzie siedzieli jego ludzie. Skinął na nich.
Natychmiast z auta wyszło trzech mężczyzn ubranych w czarne garnitury i podbiegli do handlujących pod klubem. W mgnieniu oka grożąc im bronią wpakowali ich do samochodu Martina, a następnie odjechali w znanym im kierunku. Manuel odpalił auto i także podążył za nimi.
Gdy dojechali do starego wysypiska śmieci, soldiers zatrzymali auto i wyszli, ciągnąc za sobą zabranych wcześniej mężczyzn. Manuel i Martin wyszli i z pogardą spojrzeli na delikwentów. Na razie tylko się przyglądali ich twarzom, na których malował się strach o własny tyłek, a nawet i o życie. Nie wiedzieli co ich czeka.
To nie wasz teren – powiedział Manuel, mając na myśli handel narkotykami.
A kto tak powiedział? – odszczeknął się jeden z nich w lot pojmując o co chodzi.
Manuel nawet nie musiał wydawać polecenia, kiedy jeden z jego ludzi podszedł do delikwenta i mocno zaczął kopać go w brzuch, aż tamten plunął krwią. Jego kompanie siedzieli cicho.
Masz się zwracać proszę pana, śmieciu – powiedział żołnierz Manuela.
Pozostali osobnicy siedzieli cicho, na jednej ze ster cuchnących śmieci. Ich oddechy przyspieszyły.
Chyba trzeba dać im nauczkę, jak myślicie chłopcy? – zapytał swoich ludzi Manuel.
Soldiers tylko się uśmiechnęli wiedząc o co chodzi szefowi. Martin wciąż przyglądał się z boku, miał ocenić nowo przyjętych ludzi aby potem zdać relację ojcu. Jak na razie sprawowali się bez zarzutu. Jego przyjaciel dał ręką znać, żeby zaczęli działać. Chłopcy tylko na to czekali. Podeszli do delikwentów i po kolei zaczęli ich bić i kopać, aż krzyki tamtych całkowicie ustały, gdy nie czuli już bólu. Przestali na chwilę i spojrzeli na pobitych mężczyzn. Widząc, że jeden z nich jeszcze całkiem dobrze się trzyma, chcieli go wykończyć, gdy Martin powiedział:
Zostawcie go! – Podszedł do leżącego na ziemi mężczyzny i nachylił się nad nim. – Przekaż Patriciowi, żeby nie wkraczał na nasz teren.
Czyj teren? Kim ty do cholery jesteś? – zapytał głosem, który bardziej przypominał bełkot.
Synem Lorenza Romero. Zapamiętaj, nigdy więcej się tu nie pokazujcie, bo może się to dla was skończyć o wiele gorzej.
To powiedziawszy wziął ciężki kamień, który leżał obok jego stopy, a następnie upuścił na rękę delikwenta, łamiąc mu wszystkie palce. Po okolicy rozniósł się przeraźliwy, rozdzierający krzyk.



d


Salon odnowy biologicznej „Twoje piękno”, Bogota, 27 czerwca 2010

Adriana Romero była bez wątpienia piękną kobietą i pełną klasy. Każdy to wiedział. To dlatego między innymi ożenił się z nią Lorenzo. Zawsze otaczał się pięknymi kobietami, najpierw Maria Isabela – jego pierwsza żona, a teraz Adriana. Lubił kiedy inni mu zazdrościli. Musiał mieć wszystko co najlepsze.
Mimo bogactwa nie była egoistą widzącą tylko czubek własnego nosa. Często angażowała się w różne akcje charytatywne, a Lorenzo popierał to. Było mu to bardzo na rękę. To była doskonała przykrywka, dzięki czemu był postrzegany jako człowiek mający serce dla innych ludzi. Lubiła dbać o siebie, dlatego co dwa tygodnie odwiedzała znany salon odnowy biologicznej i poddawała się upiększającym zabiegom. Nie przyjeżdżała tu sama tylko zawsze w towarzystwie osobistego ochroniarza, który siedział w poczekalni, kiedy Adrianą zajmowały się kosmetyczki i masażystki. Tego dnia także było tak samo. Już się przyzwyczaiła do swojego goryla. Czekając na swoją kolej przeglądała gazetę z wiadomościami z kraju. W pewnym momencie natrafiła na krótką wzmiankę o wypadku na morzu w którym zginęła nieznana, młoda dziewczyna. Nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie fakt, że to zdarzenie miało miejsce w Santa Marta.
Nagle jej serce zamarło.
Przecież tam pojechała Roxana i uwielbiała jeździć na motorówkach, a ponadto od paru dni nie było od niej żadnych wieści. Piorunem wstała i rzekła do swojego ochroniarza:
Jedziemy do domu, byle szybko – rzuciła i pędem ruszyła w kierunku wyjścia.
Goryl bez mrugnięcia okiem wykonał jej polecenie. Pędzili ulicami miasta z zawrotną prędkością, łamiąc wszystkie możliwe przepisy.


d


Rezydencja Lorenza Romero, Bogota, 27 czerwca 2010

Gdy dotarli do rezydencji Adriana jak burza wpadła do środka, a następnie skierowała się do gabinetu męża, nawet nie pukając, chociaż wiedziała, że on tego nie lubi. Lorenzo właśnie siedział nad swoimi papierami, ale kiedy tylko weszła żona szybko je schował.
Tyle razy ci mówiłem, żebyś...
Wiem – odparła zdyszana i rzuciła gazetę na biurko. – Czytaj!
Lorenzo dla świętego spokoju wziął gazetę i powoli przeczytał tekst. Z każdym słowem marszczył brwi. Kiedy skończył spojrzał na żonę.
To może być Roxana – lamentowała Adriana zanosząc się płaczem.
Nie histeryzuj, ten artykuł nic nie znaczy. Gdyby to była ona już dawno byśmy o tym wiedzieli. Uspokój się natychmiast! – krzyknął, a Adriana słysząc ton męża umilkła na chwilę.
Nie mieliśmy od niej żadnych wiadomości od paru dni. Tak się boję, że coś się stało.
Lorenzo zastanowił się chwilę nad słowami żony. Przyznał jej rację. Mimo że Roxy świetnie pływała na motorówce to nie wykluczało wypadku. Nawet najlepszym się zdarzają. Dlaczego jeszcze się nie odezwała? To nie dawało mu spokoju. Wolał nie myśleć, że tą dziewczyną była jego córka. To nie mogła być ona! Nawet nie brał pod uwagę takiej myśli, ale jednak miał pewne wątpliwości.







4Skrót od caporegime – kapitan, posłuszny bossowi. Człowiek kierujący załogą żołnierzy (soldiers) i mający ogromne wpływy.