Restauracja
„Zacisze”, Bogota, 25 czerwca 2010
Kiedy Paula wróciła
do swojego pokoju czekał na nią niespodziewany gość. Wygodnie
usadowił się na kanapie paląc przy tym cygaro, które wydzielało
niemiły zapach, ale jej nigdy to nie przeszkadzało. Ich spojrzenia
się spotkały. Widziała w jego oczach znajomy błysk, który za
każdym razem przyprawiał ją o drżenie całego ciała.
– Zamknij drzwi –
powiedział mężczyzna i zgasił cygaro.
Paula nie zdążyła
do końca przekręcić klucza w drzwiach, gdy poczuła na sobie jego
silne ręce obejmujące ją od tyłu. Szybko się odwróciła i bez
wahania zarzuciła mu ręce na szyję. Mężczyzna jeszcze mocniej
przycisnął ją do siebie wpijając się coraz łapczywiej w jej
usta. Kiedy na chwilę oderwał się od niej spojrzał głęboko w
jej oczy, a następnie zaczął szybko rozbierać.
– Lorenzo! –
jęknęła w rozkoszy gdy błądził rękoma po jej nagim ciele,
domagającym się coraz większych i bardziej namiętnych pieszczot.
Kochali się na
wygodnej kanapie pogrążając się w dzikiej namiętności, która
unosiła ich coraz wyżej i wyżej... Nie starali się być cicho.
Pomieszczenie było dźwiękoszczelne i nikt ich nie słyszał. Paula
wyprężyła swe ciało w łuk, kiedy on po raz ostatni wniknął do
jej wnętrza. Ogarnęła ją tak wielka ekstaza, że nie mogła jej
znieść. Krzyknęła z rozkoszy, a jej paznokcie wbiły się w
ramiona mężczyzny zostawiając na skórze ślad. Po chwili poczuła
jak jego ciało zadygotało w spełnieniu. Przez moment leżeli tak
wyczerpani i spoceni, aż w końcu Lorenzo wstał i zaczął się
ubierać. Paula podparła głowę o rękę i zaczęła podziwiać
jego mocno zbudowane ciało, które za każdym razem wywoływało w
niej takie pożądanie i namiętność.
– Załatwiłaś?
– Tak – odparła,
zbierając z podłogi porozrzucane ubrania. – Miała pewne opory,
ale w końcu to zrobi.
– Opory? Może by
tak...
– Nie trzeba. Ona
się boi i zrobi wszystko co jej każę. Jak zacznie stwarzać
problemy zawiadomię cię, a wtedy zrobisz z nią co zechcesz. Ale
wątpię, żeby się wycofała. Strach ją zżera – szybko
wyjaśniła ubierając się.
– Doskonale! –
odparł Lorenzo zapalając cygaro, które zgasił zanim zaczęli się
kochać.
Paula nie potrafiła
zrozumieć dlaczego teraz był taki oschły i zimny, tak jakby nic
między nimi nie zaszło, a w łóżku był taki namiętny i czuły.
Zawsze się tak zachowywał. A ona go tak kochała. Czy nie widział
tego? Czasami czuła, że jest tylko narzędziem do zaspokajania jego
pożądania i żądzy. Jednak nigdy nie potrafiła mu niczego
odmówić, nawet nie chciała.
– Wiesz co masz
teraz robić? – zapytał.
– Oczywiście,
kochanie. – Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.
Od razu ją strącił i odsunął się. Była zawiedziona, ale nie
dała tego po sobie poznać. – Mam całą kasę wpłacić do banku,
za kilka dni wypłacić w niskich nominałach, a potem zanieść do
umówionej
skrytki. – Opisała cały proceder wprowadzania w obieg pieniędzy pochodzących z nielegalnych interesów.
skrytki. – Opisała cały proceder wprowadzania w obieg pieniędzy pochodzących z nielegalnych interesów.
– Brawo! Widzę,
że odrobiłaś lekcje. – Lorenzo skierował się do drzwi. Jeszcze
się odwrócił i posłał w jej kierunku krótki uśmiech. –
Jestem z ciebie dumny. Do zobaczenia! – Przekręcił klucz w zamku
i wyszedł.
Paula jeszcze długo
patrzyła na drzwi, za którymi zniknął. Zawsze jest tak samo,
pomyślała siadając przy swoim biurku.
d
Okolice Santa Fe
, 25 czerwca 2010, godzina 22.30
Tego wieczoru Martin
Romero po raz pierwszy towarzyszył swojemu przyjacielowi –
Manuelowi Gonzalesowi, który podobnie jak Martin był jednym z capo4
. Mieli coś do załatwienia za miastem. Każdy z kapitanów miał
inne zadania i prowadzili oddzielne interesy, ale teraz wyjątkowo
musiał mu towarzyszyć. Dostał takie polecenie od ojca. Kiedyś, w
przyszłości to on miał zarządzać organizacją, jako jedyny syn
Lorenza. To była jego spuścizna. Tego oczekiwał od niego ojciec i
odkąd tylko skończył pełnoletność był przygotowywany do tej
roli. Jednak musiał przejść wszystkie szczeble kariery w mafii,
tak jak pozostali jej członkowie. W przeciwnym wypadku nie miał by
szacunku wśród innych z organizacji, którzy by go traktowali
lekceważąco, jako syna bossa. Lorenza dużo od niego wymagał, może
nawet więcej niż od pozostałych członków i to jak do tej pory
wyszło Martinowi na dobre. Zyskał szacunek i uznanie.
Pojechali dwoma,
najnowszymi modelami toyoty, do przedmieść Santa Fe, niewielkiego
miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. Dotarli
gdy już była ciemna noc. Martin wyszedł ze swojego auta i
przesiadł się do Manuela. Tamten tylko spojrzał na niego swoimi
ciemnymi oczami, ale nic nie powiedział, tylko dalej w milczeniu
obserwował okolicę, a raczej wejście do jednego z tamtejszych
klubów. Trwało chwilę zanim pojawiło się tam kilku ogolonych na
łyso osobników. Chodzili w kółko i kiedy tylko ktoś do nich
podchodził, odciągali go na bok, aby dostarczyć towar. Manuel
zerknął do tyłu, gdzie siedzieli jego ludzie. Skinął na nich.
Natychmiast z auta
wyszło trzech mężczyzn ubranych w czarne garnitury i podbiegli do
handlujących pod klubem. W mgnieniu oka grożąc im bronią
wpakowali ich do samochodu Martina, a następnie odjechali w znanym
im kierunku. Manuel odpalił auto i także podążył za nimi.
Gdy dojechali do
starego wysypiska śmieci, soldiers zatrzymali auto i wyszli,
ciągnąc za sobą zabranych wcześniej mężczyzn. Manuel i Martin
wyszli i z pogardą spojrzeli na delikwentów. Na razie tylko się
przyglądali ich twarzom, na których malował się strach o własny
tyłek, a nawet i o życie. Nie wiedzieli co ich czeka.
– To nie wasz
teren – powiedział Manuel, mając na myśli handel narkotykami.
– A kto tak
powiedział? – odszczeknął się jeden z nich w lot pojmując o co
chodzi.
Manuel nawet nie
musiał wydawać polecenia, kiedy jeden z jego ludzi podszedł do
delikwenta i mocno zaczął kopać go w brzuch, aż tamten plunął
krwią. Jego kompanie siedzieli cicho.
– Masz się
zwracać proszę pana, śmieciu – powiedział żołnierz Manuela.
Pozostali osobnicy
siedzieli cicho, na jednej ze ster cuchnących śmieci. Ich oddechy
przyspieszyły.
– Chyba trzeba dać
im nauczkę, jak myślicie chłopcy? – zapytał swoich ludzi
Manuel.
Soldiers tylko
się uśmiechnęli wiedząc o co chodzi szefowi. Martin wciąż
przyglądał się z boku, miał ocenić nowo przyjętych ludzi aby
potem zdać relację ojcu. Jak na razie sprawowali się bez zarzutu.
Jego przyjaciel dał ręką znać, żeby zaczęli działać. Chłopcy
tylko na to czekali. Podeszli do delikwentów i po kolei zaczęli ich
bić i kopać, aż krzyki tamtych całkowicie ustały, gdy nie czuli
już bólu. Przestali na chwilę i spojrzeli na pobitych mężczyzn.
Widząc, że jeden z nich jeszcze całkiem dobrze się trzyma,
chcieli go wykończyć, gdy Martin powiedział:
– Zostawcie go! –
Podszedł do leżącego na ziemi mężczyzny i nachylił się nad
nim. – Przekaż Patriciowi, żeby nie wkraczał na nasz teren.
– Czyj teren? Kim
ty do cholery jesteś? – zapytał głosem, który bardziej
przypominał bełkot.
– Synem Lorenza
Romero. Zapamiętaj, nigdy więcej się tu nie pokazujcie, bo może
się to dla was skończyć o wiele gorzej.
To powiedziawszy
wziął ciężki kamień, który leżał obok jego stopy, a następnie
upuścił na rękę delikwenta, łamiąc mu wszystkie palce. Po
okolicy rozniósł się przeraźliwy, rozdzierający krzyk.
d
Salon odnowy
biologicznej „Twoje piękno”, Bogota, 27 czerwca 2010
Adriana Romero była
bez wątpienia piękną kobietą i pełną klasy. Każdy to wiedział.
To dlatego między innymi ożenił się z nią Lorenzo. Zawsze
otaczał się pięknymi kobietami, najpierw Maria Isabela – jego
pierwsza żona, a teraz Adriana. Lubił kiedy inni mu zazdrościli.
Musiał mieć wszystko co najlepsze.
Mimo bogactwa nie
była egoistą widzącą tylko czubek własnego nosa. Często
angażowała się w różne akcje charytatywne, a Lorenzo popierał
to. Było mu to bardzo na rękę. To była doskonała przykrywka,
dzięki czemu był postrzegany jako człowiek mający serce dla
innych ludzi. Lubiła dbać o siebie, dlatego co dwa tygodnie
odwiedzała znany salon odnowy biologicznej i poddawała się
upiększającym zabiegom. Nie przyjeżdżała tu sama tylko zawsze w
towarzystwie osobistego ochroniarza, który siedział w poczekalni,
kiedy Adrianą zajmowały się kosmetyczki i masażystki. Tego dnia
także było tak samo. Już się przyzwyczaiła do swojego goryla.
Czekając na swoją kolej przeglądała gazetę z wiadomościami z
kraju. W pewnym momencie natrafiła na krótką wzmiankę o wypadku
na morzu w którym zginęła nieznana, młoda dziewczyna. Nie
zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie fakt, że to
zdarzenie miało miejsce w Santa Marta.
Nagle jej serce
zamarło.
Przecież tam
pojechała Roxana i uwielbiała jeździć na motorówkach, a ponadto
od paru dni nie było od niej żadnych wieści. Piorunem wstała i
rzekła do swojego ochroniarza:
– Jedziemy do
domu, byle szybko – rzuciła i pędem ruszyła w kierunku wyjścia.
Goryl bez mrugnięcia
okiem wykonał jej polecenie. Pędzili ulicami miasta z zawrotną
prędkością, łamiąc wszystkie możliwe przepisy.
d
Rezydencja
Lorenza Romero, Bogota, 27 czerwca 2010
Gdy dotarli do
rezydencji Adriana jak burza wpadła do środka, a następnie
skierowała się do gabinetu męża, nawet nie pukając, chociaż
wiedziała, że on tego nie lubi. Lorenzo właśnie siedział nad
swoimi papierami, ale kiedy tylko weszła żona szybko je schował.
– Tyle razy ci
mówiłem, żebyś...
– Wiem – odparła
zdyszana i rzuciła gazetę na biurko. – Czytaj!
Lorenzo dla świętego
spokoju wziął gazetę i powoli przeczytał tekst. Z każdym słowem
marszczył brwi. Kiedy skończył spojrzał na żonę.
– To może być
Roxana – lamentowała Adriana zanosząc się płaczem.
– Nie histeryzuj,
ten artykuł nic nie znaczy. Gdyby to była ona już dawno byśmy o
tym wiedzieli. Uspokój się natychmiast! – krzyknął, a Adriana
słysząc ton męża umilkła na chwilę.
– Nie mieliśmy od
niej żadnych wiadomości od paru dni. Tak się boję, że coś się
stało.
Lorenzo zastanowił
się chwilę nad słowami żony. Przyznał jej rację. Mimo że Roxy
świetnie pływała na motorówce to nie wykluczało wypadku. Nawet
najlepszym się zdarzają. Dlaczego jeszcze się nie odezwała? To
nie dawało mu spokoju. Wolał nie myśleć, że tą dziewczyną była
jego córka. To nie mogła być ona! Nawet nie brał pod uwagę
takiej myśli, ale jednak miał pewne wątpliwości.
4Skrót
od caporegime – kapitan, posłuszny bossowi.
Człowiek kierujący załogą żołnierzy (soldiers) i mający
ogromne wpływy.
Mam taką małą uwagę, możesz wyjustować cały tekst? Bo teraz nie wiem czemu, ale masz tylko pierwszy fragment o Pauli i Lorenzo. Swoją drogą, Lorenzo to mógłby chociaż w jednym być uczciwym - ze swoją żoną, a tak to we wszystkim jest okropny :(. Zastanawiam się też, bo nie wiem, czy wspominałaś wcześniej, czy zapomniałam (jeśli tak, to wybacz), ale Roxana była córką pierwszej żony czy Adriany już? Myślę, że jak "Roxana" wróci do domu to będzie miała niemały problem. Nie mogę się doczekać tego :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nie wiem dlaczego, ale mi cały rozdział się wyświetlił. Roxana to córka pierwszej żony Lorenza - Marii Isabeli i wspomniane było o tym w 1 rozdziale. Mogło Ci się zapomnieć.
UsuńWidzę, że nowa szata graficzna. Bardzo ładna :)!
UsuńBardzo ciekawy rozdział. Podoba mi się ten motyw mafii i rodziny Lorenzo. Bardzo ciekawie ich pokazujesz i przede wszystkim nie widać, by byli przekoloryzowani. Mają być brutalami bez serca, bo tego wymaga tematyka - i są. A tym rozdziałem tylko to potwierdziłaś. Załatwili tych kolesi śpiewająco. I choć oczywiście nie popieram takiego zachowania, to uważam, że doskonale tu pasuje. Ciekawa jestem co z ta Roxi. A Pauli w ogóle nie lubię xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;*
I przy okazji zapraszam też do siebie. Byłoby mi miło jakbyś zajrzała;)
sila-jest-we-mnie.blogspot.com